Recenzja filmu

Mężczyzna prawie idealny (2012)
Martin Lund
Henrik Rafaelsen
Janne Heltberg

W starzejącym się ciele młody duch

"Mężczyznę prawie doskonałego" pomimo wielu humorystycznych elementów trudno więc uznać za komedię. To film, który trzydziestolatków może przyprawić o depresję. Ukazuje bowiem okrutny terror
Podobno człowiek się nie zmienia. Gdyby tak było naprawdę, życie bohaterów filmu "Mężczyzna prawie idealny" byłoby o wiele prostsze. Obraz Martina Lunda to bowiem gorzka opowieść o tym, że lata lecą, a wraz z nimi zmieniają się oczekiwania świata wobec nas i nasze miejsce w społeczeństwie. Jeśli ktoś tego nie akceptuje, może stracić wszystko.


Główny bohater filmu – Henrik (Henrik Rafaelsen) – jest już prawie na półmetku swojego życia. Jednak wciąż zachowuje się jak nastolatek. W głowie mu tylko figle, balangi i obiadki u mamusi. Świat dorosłych widzi jako coś, co należy do sfery "oni", sam jest z niej wyjęty. Z czasem coraz trudniej utrzymywać mu to przekonanie. A wszystko przez Tone, jego ukochaną. Do niedawna była partnerką w jego wygłupach. Ale teraz zaczyna się ustatkowywać i wrasta w skostniałe struktury klasy średniej: mieszkanie, praca, dziecko. To pierwsze już mają. To drugie Henrik właśnie rozpoczyna. A trzeci element dorosłości jest już w drodze ku spełnieniu (Tone jest bowiem w ciąży)...

Punkt wyjścia "Mężczyzny prawie idealnego" jest więc dokładnie taki sam jak w modnych komediach kumpelskich ("Stary, kocham cię", "Ted"). O ile jednak w amerykańskich produkcjach akcent położony jest na humor i fabularną lekkość, o tyle Lund postanowił spenetrować mroczniejsze konsekwencje upartego pozostawania młodym duchem. Nie oznacza to wcale, że w filmie nie ma scen komediowych. Trudno o ich brak przy takim temacie. Konfrontacja tego, co robi bohater, z tym, co przystoi mężczyźnie w jego wieku, często prowadzi do śmiesznych sytuacji. Ale jest to czarny humor; zamiast salw śmiechu wywołuje niepokój. To, co u Amerykanów jest urocze i nieszkodliwe, tutaj nabiera cech psychopatycznych. Duża w tym zasługa odtwórcy roli głównej. Rafaelsen zachowuje się trochę jak cyrkowy niedźwiedź. Jego sztuczki wydają się zabawne, ale tylko w warunkach kontrolowanych. Gdy uwolni się z łańcucha, to samo zachowanie nagle zaczyna przerażać. Dlatego też jego Henrik szybko przestaje być wiecznym chłopcem, a zaczyna wyglądać jak psychopata na skraju totalnej eksplozji. Rafaelsen świetnie oddał grą ciała ewolucję bohatera w kierunku niebezpiecznego świra, którego lepiej omijać z daleka. A przecież de facto nie robi on nic nowego, pozostaje cały czas taki sam.


"Mężczyznę prawie idealnego" pomimo wielu humorystycznych elementów trudno więc uznać za komedię. To film, który trzydziestolatków może przyprawić o depresję. Ukazuje bowiem okrutny terror czasu i świata, który ocenia ludzi po ich wieku. To, co wczoraj był dozwolone, dziś staje się powodem rozpadu idealnej relacji. Reżyser pokazuje, że człowiek musi poddać się temu dyktatowi, jeśli chce pozostać w gronie osób normalnych, jeśli mimo wszystko pragnie konwencjonalnego szczęścia u boku drugiej osoby. Lund nakręcił film o syndromie sztokholmskim, któremu wszyscy ulegamy: jedyną receptą na harmonię w życiu jest skapitulować przed szantażem czasu, zaakceptować sprawcę, który pozbawia nas młodości i przekonać samego siebie, że tak jest dla nas najlepiej. Więcej w tym prawdy o życiu niż w amerykańskich komediach. Ale przez pesymistyczny wydźwięk nie każdy widz będzie chciał tej prawdy słuchać.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones